Przejdź do głównej zawartości

Geopyra in Switzerland



03 październik 2015 r.
Wyruszamy z poselstwem do Szwajcarii. Pierwsze z miejsc do którego docieramy to Berlin (takie duże miasto w Niemcach). Oczywiście głupio byłoby "na sucho", więc łapiemy TB Hotel przy lotnisku (dla Premiumowców). Dwie walichy na plery i w chaszcze. Miejsce znajdujemy od pierwszego strzału i od razu zaskoczenie. Ależ BYDLĘ. Mały karmnik - kluczodajca przytwierdzony do czegoś co elektryczne z pozoru. Po otwarciu oczom naszym ukazał się las ... Pudełek (sorry Dario). Zostawiliśmy kilka drewniaków i łapiemy za TB i Geocoina (okazało się że bliźniaczy z tym, którego złapałem miech temu w Poznaniu). Zostawiamy wszystkie dobra i gnamy na samolot.
Po wylądowaniu w Genewie gnamy do Gland (miejsce docelowe gdzie koczuje Wantsky). Tu, tuż przed wejściem na chawirę, czeka na nas kolejna keszyna w samym progu knajpy (zdjęcie z donicą). Szybkim rzutem oka prześwietlamy okolicę i mapę skrytek. Będzie co robić do końca wypadu. Na tym koniec dnia bo czeka na nas:

... 04 październik 2015 r. (niedziela). Geopyra udaje się do UEFA- takie miejsce sterowania piłką nożną. Oczywiście trzaskamy fotek jak nigdzie i zwiedzamy kolejno: miejsce w którym przechowuje się dobra piłkarskie w postaci pucharów, salę losowań Europejskich Pucharów, salę posiedzeń im. KaziNierza Deyny oraz sąd arbitrażowy, który za kilka dni orzeknie że Lech Poznań za robienie pipy na stadionie dygnie karę finansową lub zagra bez spectatorsów. Prosimy o łagodny wymiar kary i udajemy się na dach skąd rozciąga się zajebiaszczy widok na jezioro Genewskie, którego czystość wody zabija po pierwszym weń spojrzeniu.


Ekologia ponad wszystko. UEFA to miejsce magiczne. Nie jestem zagorzałym fanem (za gorzałą a i owszem) jednak HQ Platiniego i spółki robi wrażenie. Wszędzie na korytarzach święte obrazki związane z futbolem, ściany pamięci, puchary, piłki, koszulki i cholera wie co jeszcze. Wiem, że to unikalna wizyta bowiem tylko za wstawiennictwem boskim można się tu dostać. Nie ma to tamto: poznaliśmy kolejną religię. Acha, jeszcze jakiś puchar stał to cyknęliśmy fotę :-) 
Ps. dwa dni później zawieszają Platiniocha. Nie mamy z tym nic wspólnego.


Jeszcze rzut oka na pozostałe pamiątki piłkarskie i w drogę do Montreux. Oczywiście haczymy o kilka malowniczych miejsc (m.in. Vevey - gdzie mieszkał Charlie Chaplin) i kesze, których jest kilka na podorędziu. W Montreux wszystko co najlepsze: popiersia R. Charles'a, A. Franklin, B.B. Kinga (na zdjęciu) i F. Mercurego.
To miejsce jest dla mnie szczególnie magiczne ze względu na koncerty, których zapisy można znaleźć w każdym sklepie muzycznym na świecie lub u nas na półce pod telewizorem. Na miejscu zastajemy miejski deptak, którym chadzali wszyscy muzyczni święci tego świata.
To właśnie tutaj zdarzyła się w 1971 r. historia na kanwie której muzycy Deep Purple skonstruowali utwór "Smoke on the water". W czasie koncertu Franka Zappy powstał pożar wskutek czego spaliła się sala kasyna gdzie pogrywali a dzięki któremu rozpostarł się po okolicznej wodzie dym o którym mowa w piosence zaczynającej się od słów:

"We all came out Montraux
On the Lake Geneva shoreline..."

Posiedzieli, zajarali, popierdzieli, pojechali. Jadąc nie mogli się nadziwić, że na ograniczeniu np 100 km/h towarzystwo jedzie nie 90, nie 110 ani 85 (jak ja) tylko równo stówką. Miejscowi wiedzą, że przekroczenie prędkości równa się surowa kara albo zabranie prawka na czas różny a władza się nie op...dala. Radar na radarze a ruch płynny jak kurzy stolec. Proste.  


05-07 październik 2015 r
W poniedziałek ruszamy na najwyższą górę Europy czyli Mont Blanc we Francuskich Alpach. Droga flagi na szczyt biegnie z Chamonix przez trzy stacje kolejki pomiędzy którymi kursuje 72-osobowy wagonik. Pogoda się kiepści ale cel jest zacny: atakujemy zawiesić GeoPyrlandzki symbol. Udało się wbić na górę gdzie już ostro dymało a chmury stały się na wyciągnięcie jęzora. Zatykamy flagę na szczycie. 3842 m.n.p.m - tam wysoko jeszcze nie było. Tu przykra niespodzianka: DNF tradycyjnej keszyny. France jednak pomyślały instalując na szczycie Earth'a, którego pudełka (sorry Dario) NIGDY nie wpierdzieli. Kolejny badż, tym razem za wysokość no i kolejne zielona plama na mapie Europy. Francja zdobyta. Jadziem w dół na francuskie specjały do pobliskiej knajpy. Odbija mi się garem muli nawet gdy to piszę. Wjazd na górę polecam wszystkim (!) a w szczególności tym, którzy myślą, że są lujami. Szybko wychodzi jakie z nas małe robaczki dlatego nie warto skakać. Niespodziewanie i od tyłu zaskoczył nas wtorek. 
Zwiedzamy okolicę na nogach, łapiemy co wpadnie w ręce i upychamy poznańskie woody. Na zdjęciu wynik. Zaskakuje nas szybko środa, na którą Wantsky zaplanował moc atrakcji. W pierwszej kolejności zwiedzamy fabrykę czekolady Cailler - drugiej najpopularniejszej marki w Szwajcarii. 

To miejsce przypadło szczególnie do gustu FK69 i Jej wiecznemu PacManowi. Od dziś degustacja czekolady nabiera innego znaczenia. Fabryka usekszona do rangi Muzeum, w którym dowiadujemy się skąd przybyła do Europy (piękne czeko- przedstawienie w zaaranżowanych salkach), jak się ją wyrabia (za olbrzymimi szybami można obejrzeć proces produkcji) i jak powinno się ją degustować (krok po kroku pod dyktando przewodnika). Nażarci i szczęśliwi. Czad!! Lecimy pokeszować do pobliskiego Gruyeres - wioski słynącej z serów o tej samej nazwie. Zamawiamy fondue, w którym maczamy poznańską markę, czyli pyry. Nie jesteśmy w stanie się podnieść a do pobliskiego kesza zostało niespełna 100 m (pierwszy raz widzialem sytuację kiedy FK69 nie była w stanie zmieścić w siebie nic "na ząb") Siłą woli, popychani możliwością kolejnego loga, ciągnąc brzuchy udajemy się ustrzelić mikroskrzynkę i na chatę (kesz wielkości, jak rzecze FK69 "pupaznokcia"). 
Okolica wygląda tak:

8-9 październik 2015 r. Udajemy się z FK69 w "pewne miejsce". To miejsce to Toblerone. Pewnie kojarzy Wam się ze Szwajcarską czekoladą. I słusznie. Jednak historia jest trochę inna. Kawałki czekolady, zaprojektowane w 1908 r., przedstawiają szczyt Matterhorn w nieodległych stąd Alpach Pennińskich. Na wzór tego kształtu zaprojektowano 10-cio kilometrowy przeciwczołgowy mur fortyfikacyjny łączący brzegi Jeziora Genewskiego z wyższymi partiami gór. Fortyfikacja składa się z 2700 9-cio tonowych betonowych bloków, Całą zeszliśmy po drodze znajdując keszynki umiejscowione wzdłuż fortyfikacji. Świetny trail i niezapomniany spacer z kanapkami Made in Home, opakowaniem Toblerone w plecaku popijanego oranżadą z miejscowej serwatki i pokonaniem niespełna półkilometrowego przewyższenia. Teraz żenujący żart prowadzącego: nie czuję nóg. To powąchaj moje. Od dziś Toblerone na półce w sklepie nabierze innego znaczenia.


Spędziliśmy dwa dni na łażeniu w te i nazad wlokąc się od kesza do kesza. Bez stresu, bez gonienia ch..j wie za czym i po co, bez jakiejkolwiek spinki i na własnych nogach. Lepszy tylko rower. W niższych partiach kroczyliśmy wśród okolicznych winnic, których drastycznie zaczęło ubywać wraz z nabieraniem wysokości. Ludzie strasznie mili, pomocni i każdorazowo mijając nas paplali jakieś Bonjour. Odpowiadaliśmy tym samym. U nas wzięliby nas za dziwaków albo podrywaczy. 
W drugi dzień zaliczamy dodatkowo mini trail zakończony skrzynką Bonusową. Podpowiedzi wyglądały mniej więcej tak jak na focie. Tym razem wycieczka w okolicach nadplażowych wśród przystani, jachtów i po kamienistych brzegach. Wdechowo.
W tym własnie upatruję mocy geocachingowej: zwiedzania i podbijania statsów o kolejne miejsca a nie liczby.




10 październiocha 2015 r.Geopyra in Switzerland EVENT
Od rana polskie schabowe, mizeria i pyry, żeby było zacnie. Zdychamy na kanapach z przeżarcia. Udajemy się do pobliskiego Nyon na event zapowiedziany miejscowym już kilka tygodni temu. Jest 19.00 i piękna plaża sprzyjająca browariadom. Oprócz FK, Wantskiego i mua pojawiła się niezła ekipa z Nyon, Gland i Genewy:
- Portugalczycy: Ramafrei, vivicarniceiro, Funny52, Routier69
- Szwajcarzy: Blackrose76, Fauxvoir & Pocoyotte i taphrina81,
Okazało się, że wszyscy wszystko wiedzą a bariera językowa znika mimo mieszanki francuzko - portugalsko - angielskiej.  Wszyscy uczestnicy otrzymali geopyrlandzkie drobiazgi i byli wyraźnie tym faktem zadowoleni. W ramach podziękowań otrzymaliśmy Travel Bugi, które wieziemy do Poznania i moc buziaków (Szwajcarki całują trzy razy, Portugalki dwa). Eventowicze byli bardzo zaskoczeni wszystkim co opowiadamy o  geocachingu w naszym wydaniu, Geopyrze, naszych eventach oraz poznańskich łowcach FTFów. Gdyby nie dzielące nas ponad 1000 km pewnie zaraz pojechaliby sieknąć Kolibra, MStachula, PRDP i wszystko inne co dobre w okolicy. napaleni na zbieractwo jak ja na Misię.  Przesympatyczni ludzie.


A few words for our geofriends:

"We would like thanks for all geocachers from this part of Europe that we meet during our event. We hope that you will be remember about event and we supose that it was nice new experience with Poles: quick but fun. We are so happy because you learned new polish word: PYRA, as well. Greets for all. "

Ps. I'm sorry for my english but I still polish language.


Jeszcze jutro rzut okiem na Genewę i czas wracać ale przedtem udajemy się na kordy WebCamCache City of Geneva. Takiego w zestawie jeszcze nie mam a to zawsze 2 punkciki na GC Project za nową odkrywkę nieznanego dotąd kesza.

Pozdrawiamy

FK&udash 
sześćdziesięciodziewiąci


Ps1. Ja się pytam gdzie relacje z wielkopolskich eventów ?!?!?!?
Ps2. Kto może napisać? Każdy! Wystarczy, że chce i z marszu dodajemy Go do postowiczów.
Ps3. Żeby nie było. Za rechę kasy nabyliśmy kupon SwissLotto. Jak trafimy "6" zrobimy nam hecę na sto fajerek, a za "5" na pół fajerki a za "4" macie po browarze. Proszę zacząć trzymać kciuki. Do trafienia 11 dużych ichnich baniek czyli ponad 40 naszych. We wtorek losowanie. 
Powinno się udać. Wantsky powiedział, że "....głupi ma zawsze szczęście...."