Przejdź do głównej zawartości

Najazd na Inków II

Po raz drugi i ostatni postanowiłem najechać na Inowrocław. Tym razem łupem miała paść seria "Szlakiem Noteci". Może i szlak ale ten który mnie trafił był nieporównywalnie większy. 5.53 wsiadam do TLK i grzeję na Inek. Wysiadłem wcześniej żeby było bliżej do traila w który celowalem. Oczywiście nie jechałem sam ale z moim rowerem. Kumplujemy się trochę to i często razem wyjeżdżamy. Raczej nie marudzi, nie grymasi, wszelkie wycieczki znosi dobrze. Fpożo Kolo, bozio chłopak. Wysiadamy w Janikowie z partyzanta walimy pierwszego kesza po porożu, wpisik i w drogę. Lekka zmiana planów i zaczynamy od Kościelca. Miejscóweczka całkiem, całkiem, z pięknym kościołem z 1200 r. Po trzechy DNFach mając rezygnować znajdujemy jedną keszynę. Nic tam, trzeba się sprężać żeby trail nie uciekł. 

Pechozol#1
Wczoraj naprawiałem pękniętą gumę mojego partnera i niestety niewłaściwie włożyłem tylne koło. Szczęka hamulca tylnego delikatnie ocierała się o oponę. Ocierała, ocierała, ocierała, ocierała,ocierała, ocierała, ocierała i eksplodowała dędka wraz z oponą. Całe szczęście że był zapas. Korzystając z uprzejmości rolnika i jego warsztatu w 20 minut ogarniamy temat. Jeszcze łyk wody i dzida!!! Ujechałem 15, no góra 20 metrów i znów. Niestety opony nie da się naprawić. trzeba poboczem do Inka aby odwiedzić warsztat rowerowy. Kilkukilometrowy spacer zdoił mnie okrutnie. Rolnika o podwózkę nawet nie prosiłem bo zionął a złap tu stopa z rowerem. Chyba kombajn.

Pechozol#2
Tam oprócz wszystkowiedzącego sprzedawcy spotkałem parę wzorcowo podchodzących do tematu majstrów od napraw rowerowy. Byłem już dobre 3 godziny w plery a tu jeszcze perspektywa centrowania koła przez kolejną godzinkę. Trudno, co robić. Po godzince wsiadam na prawie nowy rower z wycentrowanym kołem, nową dędą i oponą Kontinentala. Teraz musi się udać. Przede mną perspektywa "Szlaku biegnącego wzdłuż Noteci". 

Pechozol#3
Zajeżdżam na miejsce. To chyba nie tu. Szlak biegł nie wiem którędy świeżo zaoranym gruntem, wzdłuż brzegu po kanałach i trzcinach. W czasie podejmowania trzeciej skrzynki tak mnie pierd...ął elektryczny pastuch że poczułem się jak węgorz elektryczny (skrzynki będą zawieszone bo tak być nie może tym bardziej, że keszowali tam ostatnio rodzice z dziećmi- przynajmniej podspawałem Twórcę recenzentowi). Dobrze, że sie nic nie stało oprócz skąpania się w błocie. Daję głowę, że mi serce stanęło. Do tej pory myślałem o pastuchu jako o urządzeniu, które delikatnie lekkim napięciem kąsa krowi, mokry nosek. 
Nie polecam, rzuca o glebę jak Smirnoff. Zakląłem siarczyśćie myśląc głupkowato, że będzie zaraz lepiej. Nic bardziej błędnego: szlak przeszedł w syf, syf przeszedł z jakąś betoniarnie wielkości Piątkowa z hałasem, aż puchną uszy i w końcu w ścieżkę którą ani jechać ani prowadzić. NIE POLECAM NIKOMU choć perspektywa 30-tu keszy zachęca. W połowie traila byłem tak podminowany, że pojechałem do miasta już bez przygód by pokeszować na Solankach i wrócić do domu.


Brrrrr. !9 skrzynek i nadymane 73 km. Dobrze chociaż żem zdrowszy i kondycyjnie podniesiony.
Za to w domu zastało mnie to oto cacko:


dobranoc
udash69