Przejdź do głównej zawartości

Geopyra in Prague (CZ) czyli Marinare.....

sobota, 12 grudzień 2015

Start 5.30, kierunek - południe, cel - MegaEvent w czeskiej Pradze. W składzie: FK69, 87kari, Leito76, Zuzialol, Filip500 i Monia pakujemy się w dwa auta i wybywamy na długo oczekiwany MegaEvent w czeskiej Pradze czyli 500+ uczestników spotkania (jako, że 500 Filipa zatem nie mogło zabraknąć). Wskakujemy na autostradę i grzejemy do granicy. Odtąd droga widzie na południe. Tuż za granicą we Frydlandzie łapiemy pierwszego kesza. Niektórzy logują tym samym kolejne państwo na wojennej ścieżce geokeszerskiej. 
Około 13.00 witamy w Hostelu (położonym zresztą bardzo malowniczo z widokiem na całe miasto). Tu zaskoczenie. Na budynku widnieje tablica upamiętniająca to baaaardzo historyczne miejsce. To tutaj w czasie II wojny światowej mieścił się ośrodek prenatalny dla czeszek gdzie Gestapo odbierało porody, dzieci wysyłało na wychowanie do Niemiec a matki wysyłało na stracenie do NIEMIECKICH obozów zagłady. Brrrr.... Jednak cicho, wygodnie i całkiem, całkiem miło. 
Jako, że kobiałki przebierają nogami uciekamy do pobliskiego pubu aby spożyć w spokoju serwowane jak zwykle doskonale czeskie potrawy. Na pierwszy ogień idzie smażeny syr, kaczka z kapustą i browary. Knajpa ordżinal w kształcie przedziałów w wagonach kolejowych (POZOR VLAK = UWAGA POCIĄG!!). Wrócimy tu jeszcze wieczorem.

Foul numer 1: zapomniałem pieczołowicie przygotowanych  kilka dni wcześniej statków (Ms. Geopyra I i II) do zwodowania na Wełtawie, które miąłem zabrać dla Leitów i dla nas. Oprócz tego zabrakło masztu do GeoFlagi. Trudno, załoga pociska ze mnie do białej kości.
Foul numer 2: FK69 zjada zamówione przez Leito żurawinowe przystawki. Ciśniemy zatem z eFKi.
Foul numer 3: Wychodzący z knajpy Tomek zostawia sobie w ręku zdobioną, starą klamkę z jadłodajni. Jedziemy z Leito po całości

Wszystkich przebił jednak kaliski Zibi ale o tym kilka linijek dalej... na focie obok dowody na to, że nasz kraj jest tutaj dość popularny :-) Valentin02 nawet dorobił się własnej ulicy. Czując się zatem jak u siebie lecimy w miasto pokłonić się tutejszym keszom i widokom. Spotykamy się z pozostałą ekipą poznańską (Filip, Monia, Zuzialol i Zibi). Po zwiedzeniu rynku, Mostu Karola i okolicznych przyleglości śmigamy na paszę do wspomnianej knajpy i spać. Trzeba odespać wczesne wstanie i zgromadzić siły na "zaś potem".

niedziela, 13 grudzień 2015
Dzień zaczyna się od:
Foul numer 4: Zibi wbija w nawigację kierunek okoołorynkowy. Idzie jak kuna jednokierunkowymi uliczkami gęsto oplatającymi ścisłe centrum. Zagapiony wjeżdża pod zakaz ciągnąć za sobą auto Leito z ferajną. Z tyłu słychać kuguty praskiej Policji. Zibi wysiada i tłumaczy zaistniałą sytuację. Kiedy usłyszałem przez uchylone okno "500 korun" wkraczam z Leito do akcji. Tłumaczenie na niewiele się zdaje. 500 i koniec. Razem za dwa auta 1000 - czyli stracone zasoby na picie do wieczora. Jacyś tacy nieugięci. Porozumiewawacze spojrzenie z Leito na siebie i ... sięgamy po asa w rękawie mówiąc im, że "... we have uniforms in Poland as well...". W odpowiedzi słyszymy "ID please...". Tutaj zaczyna się najciekawiej. Po obejrzeniu niezbędnych dokumentów Policjant wyjmuje rękę z kieszeni, podaje ją nam wszystkim w koleżeńskim geście, oddaje dokumenty, rezygnuje z mandatu i uprzejmie wskazuje nam kierunek gdzie powinniśmy zaparkować. Zibi uparcie ich przekonuje, że kiedyś był "marinare" wspominając służbę wojskową w Polskiej Marynarce i pokazując zarazem zdjęcie w prawku. "Marinare" rozbija bank i jedziemy z Niego do końca wyjazdu. Jednak co prawda to prawda. Obrońcy granic nie płacą za nic a tutejsi federalni mogą skorzystać alternatywnie do mandatu z prawa łaski polegającego na dwusekundowej naganie wzrokowej. Gitarra. He he he.
Mykamy keszować. Poniższe zdjęcie pokazuje jednego z najciekawszych keszy jakiego udało mi się podjąć. 580 FAVów / 5000 znalezień, teren niewysoki ale chwila nieuwagi skutkuje kąpielą w niezbyt ciepłej o tej porze roku Wełtawie. Na miejscu spotykamy kilka różnojęzycznych grup szukających skrzynek.


Teraz kesze idą raz za razem. Udajemy się na spotkanie eventowe w samym rynku Pragi pod słynnym zegarem Orłoj poprzedzone obiadem w knajpie o polsko brzmiącej nazwie. Na event docieramy spóźnieni jakieś kilka minut i spotykamy mnóóóóstwo Polaków, wszak event nazywa się " Polaci v Praze / Poles in Prague". Nie sposób wymienić wszystkich znajomych z kraju, których spotkaliśmy ale było ich cała wuchta (zalogowano 380 wizyt). W miejscu spotkania znajduje się jeden z kilku wirtuali, którego oczywiście zaliczamy. Dziewczyny kupuję kołacze i śmigamy na kolejny event, który tym razem ma charakter drewniaczkowy. 
Po drugiej stronie Wełtawy zgromadziły się na giełdzie woodcoinowej całe stada keszerów z wielu stron Europy. Każdy w celu wymiany i rozdawnictwa wszystkiego co drewniane i zawadza po kieszeniach. Z logów odczytuję, że było wszystkich ponad 200 osób. Na zdjęciu przedstawiam TO co udało mi się zdobyć w czasie "Predvanocni CWG smeleni".
Nadmienię, że Filip, Leito i ja mieliśmy na tę okoliczność wyprodukowanych 150 drewniaków. Gdybyśmy mieli 300 - też by poszło. Tu spotykamy całą ekipę Geopyry i robimy wspólną fotę.


Oprócz wymienionych wcześniej dołączają: Boann i Faud z kierownikiem ich wycieczki czyli tw. Gammerą. Towarzyszyła nam oczywiście mama Zuzialola. Resztę popołudnia spędzamy już wspólnie.  Zaczynam od zwiedzania Hracznanów gdzie na wzgórzu znajduje się Parlament, mieszkają Prezydent i Premier. Kolosalnie ryje czachę 600 - letnia katedra św. Wita obok której znajduje się Earth Mrakotinsky monolit. Łatwy, prosty i strzelisty aż po same niebo.

W drodze na Megaevent, kilka metrów obok spotykamy jednego z najczęściej odwiedzanych keszy. Leży za rynną i czeka na kolejnych odkrywców. Szczególny bo pokazuje jeden z fajniejszych murali Pragi poświęcony Johnowi Lennonowi.  Geokeszerów w tym miejscu całe mrowie a słysząc wkoło język sąsiadów zza zachodniej granicy chciałoby się powiedzieć cała rzesza. 
W końcu docieramy do miejsca gdzie odbywa się impreza obrana przez nas za główny cel praskiej wycieczki czyli Megaevent. 

Tu niestety muszę się zatrzymać. Event zorganizowany na świeżym powietrzu tuż pod mostem Karola gdzie znajduje się mały placyk gromadzący wszystkich zalogowanych. Miejsce nie oświetlone i ogólnie dość wąskie. Patrząc na ilość zalogowanych (bez mała 1200) trudno byłoby się zmieścić, więc dochodzono partiami. Szczerze mówiąc nie mam zbyt dużego doświadczenia z Mega... ale wyobrażenie miałem inne. 
Oczywiście nikt z nas nie chciał być witany z czerwonym dywanem i naręczem kwiatów ale wystarczyłoby nagłośnienie, oświetlenie, prowadzący i kubek kawy czy herbaty (koszt max. 150 PLN) dla każdego z przybyszów, którzy i tak byli przemarznięci (przysłuchując się językom zapewne zjechali z całej Europy). Logbook porozdzierany i obsługiwany na masce samochodu przez każdego komu wpadł akurat w ręce a na środku skupiska dwóch (chyba  organizatorów) sprzedających po 1,60 (czyli 10 koron) okazjonalnie wyprodukowane woodcoiny. Nie chciałbym zobaczyć co byłoby w przypadku deszczu lub śniegu. Dla mnie klapa na całego i rozczarowanie wyjazdu. Nie wiem jak to się odbywa gdzieś indziej ale chętnie zobaczę.
Suplementarre:
Oprócz niewątpliwie uroczej stolicy Czeskiej Republiki na uwagę, oprócz keszy opisanych powyżej, zasługuje jeszcze kilka które znaleźliśmy w tym druga pod względem odwiedzin zagadka na świecie gdzie aby zalogować wizytę należy odszyfrować kłódkę i narysować w logbooku Golema (postać pochodzi z folkloru żydowskiego, to istota powstała z gliny na kształt człowieka, władająca wszystkimi językami).  Ale długie zdanie. 

Zyski: 
- morowe towarzystwo, odpoczynek, niezapomniane widoki, atmosfera i widowiskowość Pragi;
- jednego dnia trafiamy 7 różnych rodzajów keszy: tradycyjniaka, multaka, zagadkę, event, Megaevent, wirtuala i eartha;
- jak dobrze liczę jakieś 23 keszyny.


Straty:
- jak dla mnie MegaEvent, niestety.

 
na zdjęciu:
 dowód na to, że Leito i ja ubieramy się u Prady
foty robili: 87kari i udash69